Profesor Jaworowski. Lekarz z błędną klimatyczną diagnozą

Fot. Pixabay

Mili Państwo, po Internecie krąży ostatnio wywiad ze śp. profesorem Zbigniewem Jaworowskim, który przeprowadziła Rzeczpospolita w 2008 roku. Rozmowa jest opatrzona wymownym tytułem „Człowiek nie ma nic do klimatu”, więc często jest używana jako młot na wszystkich internautów podkreślających konieczność zapobiegania globalnemu ociepleniu.

Jednakże bliższa analiza wykazuje, że poglądy prof. Jaworowskiego są kompletnie oderwane od faktów. I to w sposób wręcz rażący.

Zacznijmy od paru słów o autorze – śp. prof. Jaworowski był lekarzem radiologiem, profesorem nauk medycznych. Nie był klimatologiem, nie miał wykształcenia ani doświadczenia potrzebnego do analizowania zjawisk pokroju globalnego ocieplenia. Ktoś może powiedzieć (i pewnie powie): „no i co z tego, to go nie wyklucza z debaty”. Tak, nie wyklucza, ale przecież nawet Janusz Korwin-Mikke skarży się na to, że w demokracji dwóch niewykształconych ludzi może przegłosować profesora uniwersytetu – dlaczego zatem mamy przyjmować, że lekarz cieszy się w kwestii klimatu większym autorytetem niż specjaliści (a tak przecież czynią wszyscy ci, którzy okładają swych proklimatycznych interlokutorów wywiadem z prof. Jaworowskim)? Zwłaszcza, że lekarz ten stawia tezy, które przeczą dorobkowi przygniatającej większości tychże specjalistów.

Profesor Jaworowski rozpoczyna rozmowę od mocnego uderzenia: oto z ochrony klimatu wyłaniać się ma „nowa formuła organizacji świata, coś w rodzaju światowego rządu”, który będzie realizować „antycywilizacyjne cele ideologów nowej wiary”. Nie do końca wiadomo, kto ma być tym „światowym rządem” ani dlaczego ciało to chce zniszczyć cywilizację (profesor o tym nie wspomina), nie wiadomo też czemu wybrano do tego celu akurat sprawę klimatu (myślę, że można to zrobić szybciej i prościej), nie wiadomo, jakie korzyści osiągnie ten „rząd” tudzież „religia”. Całość brzmi niezbyt poważnie, ale idźmy dalej.

Jak twierdzi profesor Jaworowski, teza o antropogeniczności zmian klimatu to efekt działania lobbystów, który „stosują wybiórcze podejście do danych badawczych i odrzucają te, które nie pasują im do tezy”. Trudno odnieść się do tego poważnego oskarżenia, gdyż profesor Jaworowski nie podał żadnych przykładów. Można natomiast przytoczyć dane dotyczące konsensusu naukowego ws. zmian klimatu, ale i to nie jest argumentem dla sceptyków. Może zatem odwołam się do zdrowego rozsądku: badania wskazujące na antropogeniczność zmian klimatu są opracowywane przez naukowców na całym świecie, pracujących w różnych państwach (m.in. w Polsce, USA, Japonii, Chinach, Kenii, Australii czy Brazylii). Fakt ten podkreśla szereg instytucji (m.in. Polska Akademia Nauk, National Oceanic and Atmospheric Administration, IPCC, National Aeronautics and Space Administration). W dziesiątkach recenzowanych czasopism naukowych publikowane są setki artykułów potwierdzających teorię antropogeniczności zmian klimatycznych (m.in. w Science, Nature, Scientific Reports). Przeciw tym ludziom, organizacjom i ustaleniom występuje garstka sceptyków, którzy zazwyczaj są pozbawieni potrzebnego wykształcenia (vide: prof. Jaworowski), są wspierani finansowo przez przemysł wydobywczy (vide: Heartland Institute) czy też zostali już wielokrotnie skrytykowani za błędy w swoich pracach (vide: Richard Lindzen).

Ktoś zaraz krzyknie: „Ale nauka nie jest demokracją!”. Tak, nauka nie jest demokracją. Jest dyktaturą, dyktaturą mierzalnych i sprawdzalnych dowodów. Takich dowodów na antropogeniczność zmian klimatu mamy mnóstwo (m.in. obserwacje satelitarne, pomiary ochłodzenia górnych warstw atmosfery i jej kurczenie się, ilość tlenu w powietrzu, badania izotopowej sygnatury węgla itp., itd.). Ludzie przeczący tej teorii nie mogą się pochwalić takimi argumentami.

Wróćmy do wywiadu. Profesor Jaworowski uderza też w argument dot. wzrostu średniej temperatury Ziemi notowanego po rozpoczęciu rewolucji przemysłowej, czyli od momentu, kiedy do atmosfery trafiały olbrzymie ilości dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych (co jest potwierdzone m.in. przez badania rdzeni lodowych). Prof. Jaworowski stara się przekonać, że obecne ocieplenie to po prostu element naturalnego cyklu. W tym celu odwołuje się on do czasów wcześniejszych, czyli m.in. do Małej Epoki Lodowej. „Do Szwecji jeździło się po zamarzniętym morzu saniami. Podróżni zatrzymywali się w karczmach stawianych na środku skutego lodem morza” – mówi. Cóż, podróże przez skuty lodem Bałtyk były możliwe przy cieśninach, ale nie przez środek tego akwenu (takie „lodowe drogi” istnieją zresztą do dziś w Estonii). Nieprawdą jest też, że na środku Bałtyku stawiano wtedy karczmy – obiekty takie mogły być zbudowane jedynie tuż przy brzegu.

Profesor Jaworowski na podparcie swoich tez przywołuje też tzw. średniowieczne optimum klimatyczne (twierdzi, że wtedy było cieplej niż obecnie). To nie jest prawda – po pierwsze, zjawisko ocieplenia w średniowieczu dotknęło jedynie niektóre części świata (głównie obszaru północnego Atlantyku i południowego Pacyfiku), po drugie, w podczas ŚOK m.in. w Europie Środkowowschodniej i Azji Centralnej było zimniej niż obecnie, a po trzecie teraźniejsze zmiany klimatu mają charakter globalny, tj. dotykają praktycznie całej Ziemi, dlatego nazywamy je globalnym ociepleniem. Co więcej, ich zasięg, tempo i charakter czynią je absolutnie wyjątkowymi w historii ziemskiego klimatu, wyłamując je ze znanych cyklów i potwierdzając jednocześnie ich nienaturalną przyczynę.

Następnie profesor Jaworowski mówi o dwutlenku węgla. „Wszelkie dane wskazują, że ocieplenie klimatu nie ma związku z zawartością CO2 w powietrzu” – twierdzi, dodając, że wzrost ilości tego gazu w atmosferze to skutek, a nie przyczyna zmian klimatycznych. No, to twierdzenie stoi w całkowitej sprzeczności z wszelkimi danymi, jakie posiadamy. Przywołajmy zatem elementarną wiedzę na ten temat.

Wpływ CO2 na temperaturę Ziemi udowodnił już na początku XX wieku Svante Arhenius. Ziemia przyjmuje promieniowanie słoneczne, będące dla niej głównym źródłem energii cieplnej. Następnie, planeta wysyła „swoje” promieniowanie cieplne, różniące się jednak od słonecznego (gdyż Ziemia jest chłodniejsza). Część promieniowania ziemskiego zostaje „przetrzymana” w atmosferze, dzięki czemu nasza planeta nadaje się do zamieszkania – bez atmosfery, średnie temperatury na jej powierzchni sięgałyby od -27 do -18 stopni Celsjusza. Jednakże wzrost stężenia gazów cieplarnianych – przede wszystkim zaś dwutlenku węgla – powoduje, że w atmosferze „zatrzymuje się” więcej ziemskiego promieniowania (potwierdzają to m.in. pomiary satelitarne). Rośnie przez to średnia temperatura jej powierzchni, a więc występuje tzw. globalne ocieplenie. Rola CO2 jest w tych procesach szczególna. Gaz ten, raz wyemitowany, może zalegać w atmosferze przez tysiące lat, co odróżnia go np. od pary wodnej (przyczyniającej się co prawda do przyspieszenia zmian klimatycznych, ale niepotrafiącej wywołać ich samodzielnie). Co więcej, jak podaje portal Skeptical Science, dwutlenek węgla wykazuje szczególne właściwości w „przytrzymywaniu” promieniowania Ziemi.

Jak podaje amerykańska NASA, stężenie dwutlenku węgla rośnie w zatrważająco szybkim tempie. Na przestrzeni lat 2006-2019 skoczyło ono z 380 do 411 ppm (parts per milion, czyli cząsteczek na milion cząsteczek powietrza). W roku 1960 było na poziomie „zaledwie” 318 ppm. Jeśli zaś chodzi o temperaturę powierzchni Ziemi, to NASA podaje, że jej wzrost od ery przedprzemysłowej (a więc przed 1850 rokiem) wynosi ok. 1 stopień Celsjusza. A o tym, skąd pochodzi ten dwutlenek węgla możemy dowiedzieć się dzięki sygnaturze izotopowej i po ubytku tlenu w atmosferze.

Efekt jest wyraźny i widoczny: jak podaje NASA, 18 z 19 najcieplejszych lat w od roku 1950 przypadło na okres po roku 2001.

Główną tezą prof. Jaworowskiego jest to, że naszym klimatem rządzi m.in. Słońce. Dlatego też, prof. Jaworowski sugeruje, że aktywność słoneczna wepchnie nas w nową epokę lodową, która rozpocznie się około… 2020 roku. W tym momencie warto przypomnieć, że omawiany wywiad ma 11 lat. Może gdyby prof. Jaworowski doczekał dzisiejszego dnia, zmieniłby swoje słowa – wiemy przecież, że aktywność Słońca spada nieprzerwanie od prawie 40 lat. Tymczasem klimat Ziemi stale się ociepla i na nową epokę lodowcową się nie zanosi – mamy rok 2019, w ubiegłym miesiącu w czterech europejskich państwach padły rekordy letnich temperatur. Globalna

Co ciekawe, profesor Jaworowski nie był na tyle pewien swoich słów, by przyjąć zakład od Jamesa Annana, specjalisty od modelowania klimatycznego, który zaproponował mu… 10 tysięcy dolarów, jeśli mniejsza aktywność Słońca spowoduje spadek temperatur na Ziemi (jeśli jednak lata 2012-2017 będą cieplejsze niż lata 1998-2003 to dziesięć kawałków miało powędrować na konto Annana).

Na zakończenie, parę słów dotyczących tych fragmentów wywiadu, z którymi się zgadzam. Profesor Jaworowski miał rację w kwestii nieskuteczności imprez pokroju COP – jak na razie nie przyniosły one realnych działań w kwestii zmian klimatu, ilość produkowanego przez ludzkość CO2 stale rośnie. Słusznie zwrócił on też uwagę na problemy Afryki. I nie sposób nie zgodzić się z jego poglądami w kwestii energetyki jądrowej.

You May Also Like